A było to tak. Pewnego razu, kiedy właśnie miał zarzucić sieci, dobiegł go ze środka rzeki jakiś dziwny, niesłyszany dotąd dźwięk. Ktoś śpiewał: melodia niosła się po wodzie, delikatnie mieszając się ze wszystkimi innymi dźwiękami nocy. Była jednocześnie smutna i radosna, łagodna i pełna siły. Wars ostrożnie rozsunął trzciny i próbował wypatrzeć, do kogo należy niezwykłej urody głos.
Noc jednak była ciemna, księżyc schowany za chmurami – niczego nie zobaczył. Tkwił więc bez ruchu w swojej łodzi i słuchał, a każda nuta wyśpiewywana przez tajemniczy głos zapadała mu coraz głębiej w serce. Zapomniał o rybach, sieciach, zapomniał o samym sobie. Chciał tylko, żeby pieśń nigdy się nie skończyła. Z zasłuchania wyrwał go plusk wody. Głos umilkł. A Wars po raz pierwszy wrócił do domu bez ryb, za to – zakochany. Zakochał się w kimś, kogo nawet nie widział na oczy.
Następnego dnia Wars wybrał się na połów tuż po zmroku. Nie mógł się doczekać, aż znowu usłyszy słodką piosenkę. Kiedy zabrzmiał znajomy głos, rybak cichutko zanucił mu do wtóru. Tajemnicza istota zamilkła, wyraźnie zaskoczona, ale po chwili podjęła pieśń. Długo w noc niosły się po rzece dwa głosy śpiewające tę samą melodię. – Brzmi to tak, jakbyśmy ze sobą rozmawiali – pomyślał Wars i w tej samej sekundzie usłyszał plusk: melodia się urwała. Powoli zaczęło wstawać słońce.